wtorek, 9 grudnia 2014

Odc.2

Przy bliźniakach nie odczuwałam bardzo ich wcześniactwa...Może dlatego że wszystko było w porządku..może dlatego że mniej się o tym mówiło...rosną ? ok wszystko gra ? ok....to o co biega .....ehhhh

po 10 latach zapadła decyzja....chcemy mieć 3 dziecko.....
pełni obaw ze znowu mogą być bliźniaki a nawet wieloraczki....rozpoczęlismy starania....po 4 mcach.....
ujrzałam mój cud ....wyczekiwany cud....

9.01.2013  moja szczęśliwa data 



 Radość niesamowita niedowierzanie.....dopiero rosnący brzuch ...i następny cud ....czyli

jaka jestem szczęśliwa.... 
oczywiście o drodze była opcja bliżniat czy wieloraczków....ale 14 lutego lekarz rozwiał te gdybania......nastał czas radości -i co -wogóle nie myślałam że coś może być nie tak-odpoczynek w domu zycie jak zwykle tyle że w domu na spokojnie.....przecież to ciąża pojedyńcza -dam radę ! czemu nie? 
Życie jednak zweryfikowało mój optymizm..... 
z dnia na dzień....nic na to nie wskazywało...NIC .....

trochę się cofnę i powtórzę.....



c
MOJA HISTORIA

2012 rok .
Decyzja zapadła! Chcemy mieć 3 dziecko,trochę z obawami podeszliśmy do tematu ,toć 10 lat minęło jak zostaliśmy rodzicami.
Włączył się strach przez ciążą mnogą,ale to ryzyko wliczone w cenę sprawy.Trudno Co ma być to będzie !
po wakacjach odstawiłam hormony ..i czekanie kilka miesięcy ,tak poradził lekarz ,jednak odczekałam 3tak mi śpieszno było być mamą po raz kolejny .To czekanie mnie wykańczało ...Jest miesiączka ?Czy będzie? Jakiś głupi reżim sobie /nam narzuciłam .Po jakimś czasie odpuściłam ,czekając na zasadzie -a tam, niech się dzieje ...

2013 rok 

styczeń ...

...i właśnie wtedy zaskoczyły mnie 2 kreseczki.Był to 9 styczeń - duża radość niedowierzanie!!!
A przecież przed Sylwestrem miałam taką ochotę na bigos.... heheh przegapiłam objawy ciąży,a podobne smaki miałam w ciąży bliźniaczej .
W pracy nic nie powiedziałamna początku,potem tylko jedna osoba wiedziała gdyby coś.
Pod koniec stycznia poszłam do lekarza..
Tu spotakał mnie PAN- pierwszy stres- lekarz nie widział ciąży. Strach obleciał mnie,że pozamaciczna, ale po chwili mówi -JEST ! nieźle się schował /zarodek/-ok-tyle że nie wiem czy jest jedno  czy dwoje  ,a może nawet troje-za wczesna ciąż,a żeby to stwierdzić .Za 2 tyg zapraszam.."
Zwątpiłam-no ale taka opcja wchodziła przecież w grę.Wyszłam z gabinetu na miękkich nogach . 

Mąż się za głowę złapał. I tak nas poniosła wizja bliźniaków lub trojaczków.

Czekanie  na 2 usg było czasem gdybania,głupawych myśli.
14 luty 2013 to był  Nasz wielki dzień "prawdy"- z kołatającym sercem weszłam do gabinetu na usg ...
USG...cisza,napiecie.Prawie zemdlałam na leżaco :)

 ...p.Doktor -widzę jeden  płód...
Ja- JEST PAN PEWNY??
TAK jestem pewny..choć musze Pani powiedzieć-widzę zacienienie w macicy .Mogły być dwa zarodki ,jednak tego się raczej nie dowiemy .
Termin porodu 19-20 wrzesień
Po wizycie wieści uczciliśmy w knajpce.Oczywiście zeszło z nas "powietrze",jednak wizja większej ilosci dzieci nie była naszym marzeniem .


Ciąża przebiegała dobrze,bez niespodzianek,spokojnie z dobrymi wynikami i z radością tego stanu !Dużo odpoczywałam ,spacerowałam.
Uwielbiam być w ciąży!!! Rozkwitłam ! Radość niosła mnie na fali kolejnych tygodni ciąży .


AŻ DO.....
21.07.2013
Dobrze się czułam,nic mnie nie bolało,a jednak jakieś plamienie mnie zaczęło nękać. Na początku jakoś mnie to nie zmartwiło,czasem tak było po wizycie,ale jak zrobiło się lekko czerwone zaniepokoiłam się nie na żarty.
Zadzwoniłam do mojego ginekologa.

Niech Pani jedzie do Szpitala i niech da znać co i jak.
Pojechaliśmy dosyć późno.Była 22.

Czekanie na izbie przyjęć dłużyła się niemiłosiernie. 
Badanie.Bolało,zero delikatności.Schodzę z fotela prosto w kałużę ...krwi...Ciśnienie od razu mi skacze do góry,płakac mi się chce .Pani Doktor jakoś to nie wzruszyło...AAA widocznie zalegała,bo widzi Pani nie jest czerowna-rzuca do mnie z łaski ,widząc moją przerażoną minę . Potem KTG ,które jest w porząku,USG też ok ...i puszczają mnie do domu, mówiąc że i tak miejsca nie mają... To mój 31 +2 tc..

Wróciłam trochę już uspokojona do domu.
Jednak lekarz prowadzący ciążę, do którego zadzwoniłam w nocy kazał dzownić jak tam rano będzie..
Wstałam rano.Telefon do lekarza.I mam się pakować do szpitala na obserwację .
Weszły emocje -łzy kapały mi na podłogę...W końcu sama sobie wytłumaczyłam ,może to i dobrze.Lepiej być pod opieką te kilka dni.Muszę dać radę dla MOJEGO SYNKA !

O 12 Lekarz przyjął mnie na oddział.

Kroplówka,badania i leżenie.Nawet humor mi się chwilowo poprawił ,wszystko było w porządku.
Do momentu...
P 17 wstałam do Wc ...a tu potok po nogach. W pierwszej chwili myślę ,posikałam sie...ale intuicja mówi nie....to wody płodowe. 
Wezwałam położną. Sprawdziła moje przypuszczenia.Niestety się potwierdziły.
Zrobiło sie zamieszanie wokół mnie ,kroplówki jedna za drugą .
JA PŁAKAŁAM NIESAMOWICIE...
Po informacji że nie ma miejsc w szpitalu większej referencyjności ,Pani DOktor dyżurująca stwierdziła ...W razie czego grzejemy juz inkubator.... Strach obleciał mnie niesamowity ...Włączyła mi się histeria .
.

Ok 18  dotarła do mnie wiadomość  iż, jednak szpital wyższej referencyjności mnie przyjmie,więc będzie zabezpieczenie dla małego .
Czy poczułam ulgę? 
Nie,zdecydowanie nie!
Teraz wiem że myślałam wyłącznie o sobie ,chciałam być tam gdzie lekarz prowadzący ,jakoś nie docierało do mnie że będę mieć wcześniaka! 
Teraz wiem że dzieki temu Miki żyje ,dzięki zmianie szpitala .

Zaczęło się czekanie na ambulans ,dosyć długie bo jedyne 4 godziny.  

Okoliczności przewiezienia tez były ciekawe ....mając być już tylko na leżąco - nie byłam ... wody chłupały raz za razem,a we mnie wzrastało przerażenie.

Przyjęcie ok 22 do drugiego Szpitala wspominam z łzami emocji .Stracgh wtedy już mną rządził na całego. Tyle dobrze że trafiłam na fajną zmianę /jak się później okazało/.P.Doktor jak i położne potrafiły podniesc mnie na duchu.

Przy usg potok wód zalał podłogę ..łzy dławiły moje gardło. 
Pani D pocieszyła mnie że wód jest nadal sporo ,widac że się odnawiają .Będzie trzeba poleżeć ,dać podrosnąć maluchowi i zabezpieczyć jego płuca sterydami. 
Czy było mi lepiej po tym? 
Nie.
Położyli mnie na odział .Sala 2 osobowa. Przez kilka godzin byłam sama. 
Noc była koszmarna ,nie mogłam zasnąć. Milion myśli przelatywało mi przez głowę.Lęk mnie zmiażdżył ,moją piękną ciążę ,mój stan ducha tej nocy umarł.
Pierwszy raz miałam do czynienia z basenem ....z uziemieniem, z bezsilnością ...

Na następny dzień przeniesiono mnie do innej  sali- bliżej położnych ,ponoć miałam być pod większym nadzorem.Leżałam najbliżej jak się da  dyżurki położnych,ale niestety nadzoru super nie było już do końca pobytu. 
To była  tylko czysta teoria.
Dzwonek do wzywania położnej był tylko przy jednym z 3 łóżek-akurat nie przy moim, boi po co.

A ja akurat jako jedyna musiałam leżeć i wstawać tylko do wc/ brawo ! to mnie uratowało przez zwariowaniem/,więc to jakaś  paranoja!!!
Gdyby nie uprzejmość kobiet z którymi tam leżałam na 1000% zwariowałabym!!!!!!!!!

Codziennie kilka kroplówek, sporo leków i czekanie na godzinę zero-czyli kiedy badania się pogorszą na tyle żeby rozwiązać ciążę.Ciężkie było takie czekanie w niepewności na każdy obchód rano, na każde odchylenie badań od normy.
Koszmarem było leżenie przy upałach.Nie mogłam jak reszta kilka razy dziennie wejść pod prysznic ,albo wyjść z sali do miejsca gdzie chłodziła klima. Przylepiona do materaca i non stop w tej samej pościeli przez 2 tyg,
czekałam na godzinę zero. ..Rarytasem był prysznic wieczorny!Jakbym była na Bahamach :P


Oczywiście prawie codziennie pobieranie krwi którego się nie boję,tfu nie bałam -w pewnym momencie miałam ochotę krzyczeć widząc zestaw do pobierania krwi.

Moje ręce wyglądały okropnie-siniak na siniaku,żyły nie dające miejsca do wkłucia..noi ból...
Bez mojego lekarza prowadzącego  czułam się jak wyrzutek

Gdy jednak  lekarz prowadzący moją ciążę interweniował w mojej sprawie dostałam reprymendę przy obchodzie gdy stało nade mną 11 osób-upokorzenie mnie przy takim składzie to ekstra stres za free!Podejście do pacjentki z zagrożoną ciążą na medal ...Takkk medal najgorszego podejścia do pacjenta.
 Jednak po tym  zdarzeniu zainteresował się moim przypadkiem ordynator oddziału - opieka zrobiła się lepsza i bardziej znośna.
Położne? z tym różnie bywało.Raz lepiej- raz gorzej. Było kilka pań z sercem i empatią ,ale i Panie które zionęły złośliwością i swym niemiłym podejściem.Bo to tylko obca baba z kolejnym dzieckiem....

Pewnego dnia zostałam sama na sali- z zamkniętymi drzwiami i dzwonkiem 3m od mojego łóżka-ktg szło i szło, miałam naprawdę dosyć .Oczywiście drzwi zamknięte .

NIKT nie zaglądał,więc żeby iść do łazienki  musiałam się sama obsłużyć ...full serwis!!!

Podczas pobytu miałam mega full atrakcje odziału ...Ja mająca wyłącznie tylko! leżeć -byłam proszona na usg -raz to na wózku ,znowu potem na łóżku na leżąco ,ale i też miałam dreptac za panią położną. A to atrakcja ! nie ma co...

Leki które mi odsawiano na obchodzie ,za jakis moment pielegniarka mi chciała podać...dobrze że moja głowa jeszcze jako tako działała.
Kilkadziesiąt razy leżałam z pustą kroplówką ...żeby była odpięta musiałam wyjść z sali i zawołać. Wiem wiem nie byłam tam sama ,wiem że ogrom pracy ,wiem że pacjentek multum ..ale to chyba daje do myślenia że na tak duży oddział za mało personelu?Ileż nocy nie przespałam modląc się w duchu,ile razy łzy ocierałam wiem tylko JA.
Ile razy pot spływał mi po plecach z strachu  słysząc krzyczące rodzące kobiety/okna na przeciwko okien sal porodowych/ 
Dasz radę !!!! Dawaaajjjj! przecinały nocną ciszę . Ile razy naprzeciwko zapalało się światło...tyle razy miałam ochotę uciec.
Zawsze będę wdzięczna moim wspólokatorkom,które zawsze mi pomagały i podnosiły na duchu . 
  
Tak doleżałam do 5 sierpnia,który tak naprawdę nic nie zapowiadał.Cesarkę  miałam mieć planowo  8 bądź 9 sierpnia...
5  czułam się super, jak na kogoś z kiełkującą depresją.

Leżałam oglądałam tv,kroplówka z magnezem leciała powoli...i nagle ogarnęło mnie drżenie całego ciała. Na początku chciałam to zatrzymać ,napinając mięśnie,jaednak to był ten znak. TO JUŻ CZAS malutki. CZAS powitać mamę z drugiej strony.
Zawołałam położna, ona lekarzy i się   zaczęło ...
OD razu decyzja o cesarce...
Przygotowania do operacji.
Płacz mnie zamknął w potrzasku -strach przejął nade mną władzę absolutną.
Podali  mi coś na uspokojenie.Prawie zasnęłam .Czekanie na cesarkę trwa.
Po ok. 2h  przyjechali po mnie wózkiem.Płynęłam z nurtem rzeki zwanej paniką.  Okropne to było.Strach jest wstrętnym uczuciem.
Najpierw na oddziale intensywnej terapii ,gdzie później leżałam przygotowano mnie do operacji.
I..sala operacyjna.....
Płakałam tam  prawie cały czas ( jak jakaś wariatka ..)
Kazali wejść na stół operacyjny-usiąść.Cały czas obok mnie trwały przygotowania do operacji...

Przy mnie też procedury.Cewnik i inne cuda...
Pani anestezjolog szukała na mym kręgosłupie  miejsca do wkłucia ,znieczulenie zzo...zawsze mnie to przerażało.
Zapytałam panią Anestezjolog czy muszę być przytomna podczas cesarki...zdziwiła się ,bo która matka nie chce od razu zobaczyć i usłyszeć swego dziecka od razu po urodzeniu... Ja się bałam nie wiedzieć czemu..
Teraz wiem że to był dobry wybór ,mimo wszystko. Wtedy spojrzała na mnie -Dobrze ,proszę się położyć,będzie ogólne. /Ponoć też brakowało ważnego badania??/ 

......Obudziłam się na Intensywnej Terapii...



Opieka na tym oddziale od 16:30 czy 17 -i 10 następnego dnia była SUPER i zawsze będę ją chwaliła!!! ..bo albo trafiłam na super Panią położna lub w ogóle tam tak jest.
Dostałam waciki nasączone wodą -tak bardzo chciało się pić,gardło bolało mnie po intubacji- ohydne uczucie...
Nie leżałam w kałuży krwi,tylko panie umyły mnie, zmieniły prześcieradło. Komfort niezły.
Pytano mnie czy mnie boli i- od razu reakcja- no przecież od tego jesteśmy ,żeby pomóc ,żeby nie bolało i siupp zastrzyk w tyłek!Po morfinie czułam się naprawdę ok.


W nocy po cesarce tętno mi spadło jakieś 2 razy, podawano mi adrenalinę .Okropność!! jakie to uczucie jak serce nabiera tempa i zaczyna w kilka sekund po zastrzyku bić jak oszalałe jakby miało wyskoczyć i gdzieś uciec.
Mój wyczerpany organizm dawał znaki.Znaki wielkiej słabości,ale było warto dla dziecka WSZYSTKO! 

DZIECKO. Mój mały synek.
Nie wiem czy to przez leki - nie wiem dlaczego przez dłuższy czas nie myślałam co u niego jak się czuje,ile waży,ile ma cm.Tak leżąc w końcu moje myśli popłynęły tym nurtem. 
Wzięłam telefon i napisałam smsa do męża ,jak tam Miki ,czy go widział. Mąż zdawkowo odpisał wszystko ok,miłej nocy. 
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
Zawołałam położną.Zapytałam czy coś wie o moim dziecku ,bo ja nic a prawie już 23...
wkrótce stanął nade mną lekarz i bez jakichkolwiek emocji zafundował mi bezsenną noc... Stan krytyczny stabilny,ma podpięty respirator,dużo decyduje najbliższa doba.... 
Oniemiałam. Świat mi się zatrzymał. Nie uroniłam łzy ,nie wiem czemu tak zareagowałam ....Przecież wszystko mnie wzrusza. 
Modliłam się bezgłośnie w mej głowie. 
Wcześnie rano ,bo po piątej pobudka i czas na pierwszy samodzielny prysznic.
Pionizacja przebiegła w porządku ,mój strach łagodziła wspaniała położna.Nie naciskała na nic,tylko słuchała i chciała! pomóc.
 Powiedziałam tej Pani ,że takie powinny być wszystkie położne -a ona skwitowała..

"na tym odcinku powinny pracować osoby które coś przeszły w życiu podobnego,które wiedzą jak to jest-które wiedzą co to ból"
NIGDY  tej kobiety nie zapomnę-wówczas była jak miód na moje serce !
Wtedy sobie człowiek zdaje sprawę jak potrzebna jest empatia na takim oddziale.Jak dużo potrafi zdziałać kilka dobrych słów,dzięki którym przestaje się bać swych słabości. 


Ale co dobre się kończy.To miało się okazać przez następny tydzień.
Ok 10 przewieźli mnie na odział na którym leżałam 2 tyg,tyle że 2 pokoje dalej.I znowu obrót o 180 stopni, jeśli chodzi o opiekę. Na zasadzie radź sobie sam...jak dasz radę.Generalnie cudów się nie spodziewałam....ale żeby rany nikt nie oglądał,bo może z 3 razy tak było..Czy boli? Raczej takiego pytania nie słyszałam. 
Organizm buntował się na nowe leki...znowu biegunka,a leków brak w moim przypadku. Musiałam lek zakupić w aptece żeby było coś lepiej..
Biegunka = dieta ,więc znowu prawie nic nie jadłam. Brzuch bolał tak okropnie,jakby ktoś ciął mnie w środku...
Prosiłam o wlewy przeciwbólowe. Usłyszałam że już mi się nie należy..tabletki wylądowały na stoliku...Ale ale ja mam biegunkę..Wlew był i ulga też. 
Bałagan na oddziale trwał.
Pewnego dnia będąc u małego,nie zostawiono mi obiadu... 
Jak ostatni posiłek jadałam rano przed operacją ,tak pierwszy po niej tylko w piątek. Zmizerniałam,schudłam,nie miałam sił.Cień człowieka.Jeszcze żeby było mało podczas tego tygodnia dostałam wysokiej gorączki,i znowu nowe leki ,szansa na wyjście z szpitala oddalała się w siną dal. 

ZOBACZYĆ DZIECKO.
Na drugi dzień po narodzinach małego mąż od samych drzwi sali obwieścił : idziemy zobaczyć Mikusia.
Strach mnie obleciał. Powiedziałam nie idę....boję się.Pierwsza wizyta na wózku...bałam się tego miejsca ,tych rurek,tej aparatury co chwile piszczącej...
Wjechaliśmy na Intensywną...
Płacz wzbierał,jednak zagryzałam usta ,nie będę płakać nie będę ...Jednak jak zobaczyłam moje maleństwo wybuchłam.Mąż mruknął ,o nie ma respiratora.Nowe łzy napłynęły do oczu. Nie widziałam go w najsłabszym momencie swojego niespełna 24godzinnego życia.DZIĘKUJĘ ci Boże za to.
Jednak kabelków nie brakowało. Serce bolało patrząc na to wszystko.
Na 2gi dzień przenieśli Mikołajka na 2 oddział.Z intensywnej na patologię.Odrobinę odetchnęliśmy.
Po tygodniu mały awansował na 3 oddział z nadzorem,ale stamtąd już bliska droga do domu .SERCE ROSŁO.
Cały czas nosiłam mleko.Rytm szpitalny wyznaczał laktator.
Pamiętam stojąc w ndz w kaplicy szpitalnej nie potrafiłam wydusić słowa na mszy...bałam się wybuchu emocji ,histerycznego płaczu.Nie chciałam być inna od tych mam obok ,które spokojnie uczestniczyły w mszy....
  
Po 7 dniach absurdów na oddziale ,po dniach gdzie nadzieja goniła moją depresję ,gdzie spotkałam mnóstwo wspaniałych mam ,GDZIE nigdy nie chciałabym wrócić ! nastąpił dzień 0 ...czyli mojego wypisu .
Prawie nie oszalałam z radości,że wyjdę jak "z więzienia"  stamtąd,ale z drugiej strony-mały zostaje w szpitalu.Rozdarcie wewnętrzne bolało.

Jechałam do domu sama bez mojego serduszka małego ...łzy wisiały mi na końcu nosa.Jak zobaczyłam świat z drugiej strony płakałam histerycznie.Straszne jest być uwiezionym w jednym miejscu z tyloma emocjami,takim strachem i niepewnością.To za dużo jak na jedną osobę.Za dużo jak na mnie.


Serce rozsypało się na milion kawałków.... synek tam został, a ja jedynie albo aż mogę jeździć do niego na karmienie od 11 do 15:30
Tyle dozy miłości dla swojego dziecka.
Jeździłam przez te dni do małego Misia - bardzo chciałam go karmić.Różnie z tym bywało,ale nie chciałam źle o tym myśleć,wiedziałam że w domu będzie tylko lepiej. 

Nikt mi nie mówił kiedy wyjdziemy,nikt niczego nie gwarantował i w ten sposób mieliśmy MEGA NIESPODZIANKĘ.
O wypisie dowiedziałam sie ok 13 ...20 sierpnia.Z wrzuszenia ocierałam łzy radości. KONIEC tego miejsca .KONIECCCC
Szybki telfon do męża,nie byliśmy na ta chwilę przygotowani.
Po 15 wyszliśmy z naszym małym szczęściem.
Nigdy tej chwili nie zapomnę ! ZACZYNAMY życie w domu,tak bardzo na to czekaliśmy. 

Wiem- że u góry jest ten jedyny Bóg,który mi pomógł. Co noc od narodzin Mikiego modliłam się do Ojca św Jana Pawła II.Nadal się modlę....

I  gdyby nie ten wpis Apgar w jego książeczkę- myślałabym ,że to był jakiś film który oglądałam lub historia którą ktoś mi opowiadał.

Jednak gdzieś to nadal we mnie iskrzy.Dusić tego w sobie dłuzej nie potrafię .Stad ten wpis.
Mąż tego nie zrozumie....
NIGDY nie pogodzę się też ze stratą 1,5 mca ciąży.
TO  też boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz